Niewiele brakowało a całkowicie zrezygnowałbym z wykonywania przysiadów ze sztangą. Jakiś czas temu zrezygnowałem zastąpiwszy je wykrokami jednak wykroki nie dawały mi aż takiej satysfakcji co przysiady, mam na myśli tego specyficznego uczucia zwłaszcza psychicznego po wykonaniu serii. A zrezygnowałem ponieważ uznawałem tylko przysiady głębokie czyli ATG („ass to grass” – zejście tyłkiem aż do podłogi) jako zdecydowanie bardziej wartościowe niż płytsze (dozwolone – zaliczane np. w trójboju siłowym). Zrezygnowałem z powodu ustawicznego bólu odcinka lędźwiowego kręgosłupa. Ta przypadłość w omawianym ćwiczeniu może być efektem niepoprawnej techniki w fazie końcowej (zawijanie miednicy – podwijanie ogona) albo też skutkiem istniejącej już wcześniej wady postawy (hiperlordozy). Bardzo się pilnowałem aby miednicy nie podwijać i chyba nie podwijałem natomiast z tego co widzę, to mam właśnie lekką hiperlordozę.
Jednakże skruszony – nieusatysfakcjonowany w pełni wykrokami postanowiłem wrócić do wykonywania przysiadów poszedłszy na kompromis – wykonywanie przysiadów płytszych. I warto było. Minimalnie płytsze przysiady okazały się dla mnie całkowicie pozbawione kontuzjogenności w omawianym zakresie. Zaznaczam, tylko nieco płytsze niż ATG (nie wiem, może raptem o jakieś 10 cm), kąt pomiędzy łydkami a udami pozostaje mniejszy niż 90 stopni i pośladki też pracują. Brak nawet najmniejszego bólu odcinka lędźwiowego kręgosłupa. Co więcej – progres siły jest większy niż w przypadku wcześniej wykonywanych przysiadów głębokich kiedy to już doszło do stagnacji. I ta wspomniana psychiczna satysfakcja z wykonywania przysiadów, obecnie nieokraszona bólem kręgosłupa. Bezcenna.